Koszyk

W cieniu zła sterowani algorytmem

W cieniu zła sterowani algorytmem

Historia wielkiego spowolnienia. Jak Uber rozjechał Polskę.
19 sierpnia 2014 r.
Uber oficjalnie pojawia się w Polsce.
Jest to data, którą można zapisać wielkimi literami w historii Ubera  i czarnymi jeszcze większymi w historii RP i w historii polskiego prawa.
W tamtym czasie zamówienie taksówki w Warszawie oznaczało jeden prosty rytuał – trzeba było zadzwonić do korporacji, wytłumaczyć operatorce, gdzie dokładnie jest Rotunda, a gdzie Kino Luna, i czekać, aż przyjedzie taksówka.
Rynek był może nieidealny, ale był dobrze uregulowany.
I wtedy wjechał Uber, samozwańczy „zbawca transportu miejskiego”. Amerykański sen z Doliny Krzemowej. Wystarczyło kilka kliknięć w aplikacji, żeby przejechać pół Warszawy za… 10 złotych.
Kto mógłby się oprzeć?
2013 rok należy nazwać rokiem cudów i złudzeń
Właśnie wtedy w marcu 2013 roku w niemieckim Hanowerze odbyły się targi technologiczne CeBIT. Partnerem była Polska, a hasłem przewodnim – Share Economy.
Z uśmiechami na twarzy otwierali je Angela Merkel i Donald Tusk. Zachwyceni nowym światem, nowymi technologiami, cyfryzacją i współdzieleniem: samochodów, mieszkań, życia.
Mówili że to przyszłość!!
Nikt nie przypuszczał, że ta „przyszłość” stanie się sztyletem wbitym w kręgosłup polskiego państwa prawa i polskiej gospodarki, że ta „przyszłość” to przyszłość bezprawia i przelanej krwi na polskich drogach, to „przyszłość” setek zgwałconych kobiet, to „przyszłość” masowej fali zła i strachu, to „przyszłość” mafii przewozowej której ojcem chrzestnym jest aplikacja Uber.
Uber to ponoć symbol „nowego świata” który przekonywał, że każdy może być przedsiębiorcą:
Masz samochód i wolny czas?
Masz kapitał!
Zarabiaj, dorabiaj, współdziel!
Dzisiaj już wiemy doskonale, że tak – Uber to symbol „nowego świata bezprawia i samowolki”
Ale wracamy na tory historii.
Media rozpływały się w zachwytach. Pisano o milionerach z pasji, o tancerzach i muzykach, którzy „dla przyjemności” wożą ludzi po mieście za półdarmo.
Uber budował legendę i ocieplał swój i kierowców wizerunek którzy rozdawali darmowe pączki w tłusty czwartek, promocje, uśmiechy.
Do ponurej Wschodniej Europy przyjechał „zbawca” z misją „unowocześnienia świata”
Deregulacja Gowina – prezent dla Ubera, zanim jeszcze przyjechał
W lipcu 2013 roku, jeszcze przed pojawieniem się Ubera w Polsce, a zaraz po wcześniej wspomnianych targach CeBIT, ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin przeforsował tzw. ustawę deregulacyjną.
Oficjalnie, miała ona „otworzyć zawody” i „ułatwić młodym start w życiu zawodowym”.
W praktyce była w naszym odczuciu, między innymi przygotowaniem do rozbrojeniem polskiego systemu licencyjnego w przewozie osób taksówką, który przez dekady chronił pasażerów i zapewniał uczciwą konkurencję na rynku przewozów. Gowin i spółka przygotowali podłoże i wyznaczyli kierunek.
Gowin przekonywał, że to „koniec państwowego monopolu”.
W rzeczywistości jednak był to początek „anarchii transportowej”, która w ciągu kilku lat zamieniła ulice polskich miast w laboratorium nielegalnych eksperymentów które bardzo często kończą się ludzką tragedią.
Czy to był zbieg okoliczności, że deregulacja nastąpiła tuż przed wejściem Ubera?
A może jednak celowe przygotowanie rynku dla globalnych platform, które nie miałyby szans w starciu z silnym, dobrze zorganizowanym sektorem polskich taksówek?
Historia nie zna przypadków tak perfekcyjnie „zgranych w czasie” zmian prawa i ekspansji amerykańskiego giganta.
To nie była reforma, to był rozbiór rynku usług przewozowych.
Zamiast wzmacniać polski transport, otworzono drzwi oprawcy bez cienia polskości, bez lojalności wobec naszego państwa i bez poszanowania dla jego przepisów prawa.
W imię fałszywej „modernizacji” wylano fundamenty pod przyszłe bezprawie, a na polskie drogi wypuszczono tysiące anonimowych kierowców, których nikt nie kontroluje.
To „początek złej ery” ery, w której ministerialny podpis otworzył bramy dla systemu, który później kosztował życie wielu ludzi na polskich drogach.
Uber przywiózł do Polski coś znacznie tańszego, bezkarność.
Czy to konkurencja? Ależ owszem, w pewnym sencsie tak – mozna to nazwać konkurencją, tylko ta konkurencja jest wówczas poza jakimikolwiek regulacjami.
A zgodnie z polskim prawem usługi przewozu pasażerskiego można było wykonywać wyłącznie jako taksówkarz lub w ramach przewozów okazjonalnych, posiadając odpowiednią licencję.
Proste?
W teorii – bardzo proste. Ale w praktyce to zaczynał się spektakl absurdu.
Bo Uber przekonywał wszystkich dookoła że jego kierowcy to nie kierowcy, tylko „zwykli ludzie”, którzy „pomagają innym przemieszczać się po mieście”, że jego kierowcy to nie przedsiębiorcy czy pracownicy.
Nie prowadzą działalności, nie są taksówkarzami więc prawo licencyjne ich nie dotyczy.
To był pierwszy akt wielkiego kłamstwa które należało bronić.
Uber wprowadza system Grayball – czarne serce aplikacji
Uber zrozumiał jedno, że z prawem można przegrać, ale każdy systemem oszukć.
I wtedy na scenę wchodzi najbardziej diaboliczny wynalazek ery „innowacji Grayball”.
Jest to narzędzie stworzone przez informatyków Ubera i miało jedno zadanie, oszukiwać służby kontrolne.
Gdy urzędnik próbował zamówić kurs w ramach kontroli, aplikacja „nie widziała” żadnego samochodu. albo pokazywała auta-widma, fikcyjne pojazdy uczestniczące w jakiejś „kampanii promocyjnej czy reklamowej”.
To była cyfrowa mgła, w której polskie prawo gubiło orientację.
Uber zakładał wokół urzędów, komend policji i inspekcji transportu drogowego tzw. „geofencing” – wirtualne strefy, które pozwalały rozpoznawać, że ktoś próbuje ich skontrolować.
Analizowano dane, numery kart kredytowych, telefony, adresy domowe i służbowe.
Jeśli ktoś wyglądał na podejrzanego blokowano jego konto.
Kontrola? Niemożliwa.
Służby? Oślepione.
Prawo? Sparaliżowane przez jedno kliknięcie w systemie.
A co najgorsze , Uber robił to zupełnie legalnie.
Bo w regulaminie aplikacji czarno na białym zapisano, że „zamawianie przejazdu w celach kontrolnych to naruszenie warunków umowy”.
Czy to można nazwać „Korporacyjnym wywiadem”
Dokładnie tak było
Uber nie tylko oszukiwał. Uber budował siatkę „cyfrowych agentów” i śledził swoich przeciwników. Ale nie tylko cyfrowi agenci rozpracowywali przeciwnika.
Uber pisał wnioski o dostęp do informacji publicznej które zawierały pytania o nazwiska urzędników, którzy zamawiali przejazdy, o służbowe karty płatnicze, a nawet o numery tych kart.
To już nie była innowacja. To była inwigilacja państwa.
I nikt nie reagował.
Polska – państwo niepodległe, państwo prawa z kodeksami, ustawami i regulacjami z ministerstwami i urzędnikami była jak słoń stojący na nogach z waty.
A Uber miał dolary, prawników i pomysł na biznes ale chwilami brakowało czasu.
Gra toczyła się zawsze i toczy do dziś o to, by polskie prawo nie nadążyło z regulacjami rynku’.
Trzeba było zadbać o „wielkie spowolnienie”
To słowo „spowolnienie” weszło do słownika urzędników i sędziów jak magiczne zaklęcie.
Uber wiedział, że czas to pieniądz, a w tym przypadku – czas to władza i potęga.
Dlatego przeciągał wszystko w czasie, kontrole, rozprawy, odwołania. W sądach, na jednego urzędnika z teczką przypadał cały sztab prawników opłacanych przez Ubera.
Sędziowie, którym trzeba było tłumaczyć, czym jest aplikacja mobilna, dla „świętego spokoju” umarzali postępowania.
Procesy ciągnęły się latami, a kierowcy wracali za kierownicę, Uber śmiał się z systemu, który nic im nie mógł zrobić.
Wśród akt sądowych z lat 2015–2018 widnieje obraz totalnej bezradności państwa.
Tak np. Krakowski urząd złożył 36 wniosków o ukaranie kierowców Ubera. Tylko jeden wyrok skazujący z 23 lutego 2018 roku.
Grzywna? 100 złotych.
Reszta spraw została umorzona, odroczona, lub zakończona uniewinnieniem.
Aby dramatu było mało na scenę wchodzi młoda sędzia z Krakowa która orzeka, że prezydent miasta nie ma prawa kierować wniosków do sądu, bo to wykracza „poza jego delegację”.
I to wystarczyło!
Jak kostki domina kolejne sądy zaczęły odrzucać sprawy przeciwko Uberowi, powołując się na ten skądinąd „bezprawny precedens”.
gdyż właśnie prawo zostało wyłączone z użycia.
A przecież polskie prawo stanowi jasno, „wnioski do sądu może kierować straż miejska, policja oraz inne jednostki organizacyjne, które ujawniły wykroczenie.
Tak było od zawsze.
Aż do momentu, gdy nie pojawił się Uber który nauczył polskie sądy, że można inaczej.
Tak właśnie zakończył się pierwszy rozdział historii, w której amerykański kod źródłowy pokonał polski kodeks karny.
A w tle pozostają milczący urzędnicy, zagubieni sędziowie i tysiące uczciwych kierowców, których prawo zostawiło samych sobie.
Ale to był dopiero początek ery bezkarności pod przykrywką innowacji. Ery w której państwo polskie nie przegrało z firmą technologiczną, ono po prostu przestało walczyć.
ciąg dalszy nastąpi…..

The post W cieniu zła sterowani algorytmem first appeared on NSZZ Solidarność Taksówkarzy Zawodowych.

Żródło: TaxiNews.PL

Zostaw odpowiedź

Zaloguj się

Zarejestruj się

Reset hasła

Wpisz nazwę użytkownika lub adres e-mail, a otrzymasz e-mail z odnośnikiem do ustawienia nowego hasła.